Rojsty 2018. Odcinek Pierwszy. [załóżmy, że ten z biwaku to Zero]

brzoza-1.png

Otóż w nocy z 19 na 20 sierpnia plan był taki: wstanę sobie o 6:00, no może 6:15, pójdę po mleko na śniadanie, na spokojnie zjem, dopakuję parę rzeczy, wyniosę śmieci, posprzątam co zostanie i o 7:00 wyjdę na pociąg, żeby być z zapasem pół godziny przed odjazdem (odjazd 7:50) i się nie stresować.

20 sierpnia nastał bardzo piękny poranek, słońce świeciło, obudziłam się. Coś mnie tknęło, że chyba nie od budzika. Patrzę na godzinę – 7:36.

14 minut do pociągu.

I to ja mam bilety dla Marty i Zuzy.

A potem wiele rzeczy wydarzyło się naprawdę bardzo, bardzo, ale to BARDZO szybko. Ubrałam spódnicę i bluzkę na piżamę, jednocześnie dzwoniłam do Marti:
– Cześć, Marta, mam problem. Zaspałam na pociąg.
– Okej. Podjechać po Ciebie samochodem?
– A mogłabyś? Byłoby super. Ja za 3 minuty wychodzę z domu.

Istotnie w łącznie 4 minuty od fatalnej 7:36 się ogarnęłam. To znaczy miałam już też na nogach skarpetki i treki, do plecaka wrzucone jedzenie z lodówki (nici ze spokojnego śniadania), pobiegane po domu, żeby pozamykać okna i plecak na plecach.
Jeśli jakaś harcerka kiedyś się zastanawiała, po co są alarmy na obozach, to właśnie chyba po to.

W międzyczasie Marta do mnie dzwoniła, że jednak jej siostra nie może po mnie podjechać i że w takim razie dzwoni po taksówkę. Dzwoniłam do Zuzy, która wsiadała stację wcześniej i pytam, czy pociąg ma opóźnienie. Oczywiście nie.
Wybiegłam z domu, patrzę, jedzie jakieś taxi. Nie umiem jeździć taksówkami i nie mam pojęcia czy to MOJA, ale pomachałam na nią jak w amerykańskich serialach… pan się zatrzymał, usiłuję się go spytać, czy mogę na dworzec i czy on do mnie; jednocześnie Marta mi mówi przez telefon, że taxi będzie za 10 minut (8 minut do pociągu); pytam Marti czy zamawia Grosik – tak; no to właśnie podjechał – ale to chyba nie mój – ale pan mówi, że mogę wsiadać.
Wpakowałam się więc na tył razem z plecakiem i mówię panu, że za 8 minut mam pociąg, bo zaspałam.
– Ooo… to dobrze się spało!
No nie ma co, świetnie.

Siedząc w taksówce odbyłam jeszcze kilka konwersacji przez telefon z Zuzą i Martą i panem taksówkarzem rozważając głównie to czy dam radę zdążyć, czy też nie. Marti mówi, że będzie wchodzić bardzo, ale to baaaardzo opieszale.

7:49 sekund ileśtam wybiegłam z taksówki płacąc panu z nadwyżką i wołając, że reszty nie trzeba.
Biegnę na peron 3, rozglądam się, który tor, na lewo, drzwi w pociągu już zamknięte, podbiegam, otwieram, wsiadam.

7:51 dzwoni Marti. Odbieram i z zadyszką mówię: „Cześć. Jestem w pociągu.”.

7:52 pociąg ruszył.

Przejście dwóch wagonów pełnych ludzi nie stanowiło już dla mnie wyzwania. W końcu miałam na to jakieś 8 godzin do Krynicy.

* * *

No i tak się zaczęły Rojsty. Pierwsze 2 godziny jazdy pociągiem minęły mi błyskawicznie, bo wciąż byłam w szoku, że zdążyłam. Teraz po dwóch tygodniach nadal jestem w szoku.

No i cóż. Ja sobie mogę mieć plany, że na spokojnie zdążę wszystko, a potem plany szlag trafi. Niemniej z łaską współpracować trzeba, bo tamtego ranka i łaska i współpraca z nią była potrzebna.

Ale jak już się doczłapałam z plecakiem do przedziału, w którym miałyśmy miejsca, to powiedziałam coś w rodzaju „No z takim błogosławieństwem, to ja mogę jechać”. I być komendantką. I wszystko.

Nie wzięłam szczotki do włosów. I złotej lilijki na beret.
Koniec strat.

Koniec Odcinka Pierwszego.

PS Bo Pan Bóg pobłogosławił mi tego poranka absolutnie wszystkim. Gotowym plecakiem (jakoś przeważnie mam jeszcze na rano sporo rzeczy do dopakowania). Jedzeniem w lodówce. Martą, która od razu zaczęła szukać rozwiązania i dzięki temu zamiast się zastanawiać, czy da się zdążyć, to po prostu zrobiłam wszystko, żeby zdążyć. Zuzą, która sprawdzała przez te 14 minut awaryjne inne połączenia, gdyby to się nie udało. No i tym, że PKP nie zawiodło i pociąg odjechał jednak o 7:52, a nie o 7:50, bo tej jednej minuty by mi zabrakło.
I oczywiście można uważać, że był to wielki zbitek przypadków (zwłaszcza ta przypadkowa wolna taksówka i idealne opóźnienie pociągu). Ale można też myśleć, że nie.

PS 2 Pociąg dojechał do Krynicy z godzinnym opóźnieniem. Nawet mnie to nie zdenerwowało. Ileż to cierpliwości do spóźnionych pociągów człowiek się uczy w 14 minut… 🙂