Na Trakcie Królewskim w Warszawie, tam gdzie Nowy Świat zaczyna być Krakowskim Przedmieściem (czy też na odwrót), wśród różnych napisów mniej lub bardziej mądrych, przy wejściu na jeden z wydziałów UW jest taki obrazek.
Cichutki. Niepodpisany. Niedostrzeżony.
Czasami zastanawiałam się, jaka część chodząca tamtędy codziennie (a to tysiące osób) go w ogóle dostrzega. Jaka część z nich wie, kto to jest.
„Zło dobrem zwyciężaj.”
Trudne wyzwanie na codzienność. Czy dobro na pewno zwycięży? Wierzę, że tak, ale póki co, często się trzeba trzymać jedynie tej nadziei i wiary. Bo dobro często zwycięża niepostrzeżenie, a nie spektakularnie. Fajerwerki jeszcze będą.
Dobre słowo niepostrzeżenie zostawia ślad w sercu drugiego człowieka mówiący mu, że jest kawałek miłości dla niego w świecie. Podobno na jednym doświadczeniu miłości da się zbudować całą terapię. Ja tego nie zobaczę, ja tego nie doczekam, ale może mój uśmiech i „dobrze, że jesteś” w przyszłości zmieni komuś życie.
Kochać nieprzyjaciół. Przebaczać 77 razy. A jeśli ktoś to wykorzysta…?
„Bóg jest dobry. Dam się za to zabić.” Dał. Wybite zęby, połamane żebra, wyrwane palce, rany na całym ciele, przypalanie, duszenie, miażdżenie, bicie. Dał się za to zabić.
Niepostrzeżenie. Choć jego zniknięcie zauważyła cała Polska. A teraz dowiaduje się o nim cały świat. A miał się nikt nie dowiedzieć…
Jeśli chcę zmienić świat, to najlepiej zmienić to, co jest najbliżej mnie. Jeśli chcę zmienić edukację, to muszę zacząć od własnej szkoły, od tego, co mam „tu i teraz”, bo to tych ludzi mam w tym momencie do kochania. Tych uczniów, tych nauczycieli, tych rodziców.
Jaki nie będzie system oświaty i jaka nie będzie podstawa programowa, to jednak to, jakie mam relacje z tymi ludźmi, zależy ode mnie. Oczywiście, system jako taki może stwarzać lepszą lub gorszą atmosferę, ale ostateczny wybór mojego podejścia do drugiego człowieka należy do mojego serca.
Zainspirowana ideą Dnia Dobrych Wiadomości w Librusie postanowiłam, mimo że nie mam własnych dzieci w szkole, wcielić ją w życie. Mam Librusa i mam kolegów i koleżanki nauczycieli. Niestety po 1,5 miesiąca pracy nadal nie wszystkich kojarzę, ale dużą część już tak. Więc korzystając z czasu w pociągu, który miałam na dzisiejsze dojazdy, siedziałam w librusie i pisałam wiadomości. Bo wielu z nich zrobiło w ciągu ostatniego 1,5 miesiąca jakąś miłą dla mnie rzecz: P. mi pomógł z załatwieniem ubezpieczenia i ogarnia kawę dla wszystkich do pokoju nauczycielskiego, M. zarezerwowała stoliki na spotkanie integracyjne dzisiaj, z A. doszłyśmy do porozumienia w kwestiach najważniejszych i wspieramy się modlitwą, O. i R. zajmują się Librusem i odpowiadają na wszystkie pytania i usuwają wszelkie awarie, A. załatwiła na wyjeździe integracyjnym żaglówki i mogłam sobie popływać (i wpaść do wody. I to dwa razy), M. stoi ze mną na dyżurze i jest z kim porozmawiać,…
Drobne, niedrobne, duże i nieduże. Co z tego, że część z tych rzeczy należy do naszych obowiązków, płacą nam za to i już. To nie zabrania być po ludzku wdzięcznym. A to proste „dziękuję” zmienia tak wiele. Sytuacja nie jest prosta, praca w szkole nie jest prosta, tyle emocji, interakcji, zdarzeń, decyzji, ludzi, dzwonek, przerwa,… Ale na „dziękuję” warto znaleźć czas, bo to jest jedna z lepszych inwestycji świata. Nie tylko w szkole.
…Najlepiej na tym pomyśle wyszłam, oczywiście, ja. Bo w odpowiedziach dostałam już takich „dobrych wiadomości” kilka 😉
*
Moje lekcje też tak czasem wyglądają. A skąd ja mam wiedzieć, co będzie na sprawdzianie? 🙂
Trzy tygodnie ciężkiej pracy nauczyciela to czas wystarczający, żeby wyjechać odpocząć ;). A tak poważniej, to choć praca istotnie męcząca, to pomysł robienia sobie (co parę miesięcy) weekendu prawie-w-ciszy (mniej telefonu, mniej internetu, więcej spaceru, więcej Jego) to jest naprawdę dobry pomysł. Nie wiem, na ile realny na dłuższą metę – znaleźć wolny weekend czasem jest trudno – ale ten jeden raz się udało.
No i na jednym z tych „więcej-spaceru” znalazłam to [patrz: zdjęcie]. Niestety był już późny wieczór, więc i oświetlenie takie średnie.
„W każde cierpienie wpisana jest zawsze jakaś obietnica”
Hm. Tak? Nie? Zgadzam się? Nie wiem? Na pierwszy rzut oka mi się spodobało, potem zaczęłam rozkminiać, więc zrobiłam zdjęcie, żeby pamiętać. W samo to zdanie niewątpliwie wpisana jest nadzieja.
„Brzmi jakby to powiedział jakiś ksiądz” (komentarz mojego przyjaciela, księdza).
To mi w ogóle przypomina rozmyślania sprzed… pięciu? sześciu? lat, kiedy myślałam sobie nad tym, czy jest miłość bez cierpienia i czy jest cierpienie bez miłości. Wtedy to było sprowokowane (pośrednio) tym:
Chrześcijaństwo nie pozostawia wątpliwości, że przez krzyż objawiła się największa Miłość, jaką można sobie wyobrazić. A nawet większa. Po prostu Największa. Wracając…
I po tych pięciu latach rozkminiania (nie zawsze dokładnie na ten temat) przynajmniej na jedno pytanie udało mi się [wewnętrznie] odpowiedzieć. Wewnętrznie, a więc nie trzeba się zgadzać. Ale… nie ma miłości bez cierpienia. A już z całą pewnością [moją wewnętrzną] nie ma Miłości (przez wielkie M) bez cierpienia: Jeśli się kogoś kocha, naprawdę, głęboko i z głębi serca, to przychodzi taki moment, kiedy ta Miłość boli. Bo tęskni, bo ten Ktoś cierpi (a ja ~współcierpię), bo ten Ktoś rani, bo… bo jesteśmy ludźmi. Ale jednocześnie w takim przypadku takie cierpienie stwarza możliwość do pogłębienia Miłości. Do głębszego przeżywania życia, relacji, do przebaczenia, do porozmawiania, do wspierania (choćby przez samą bezradną obecność)…
…no ale czy jest możliwe cierpienie bez miłości? To znaczy czy zdarza się, że ktoś cierpi i nie ma w tym ani trochę miłości, tęsknoty za miłością…?
Szczerze – nie wiem – ale wydaje mi się, że (jednak?) w tę stronę odpowiedź brzmi: tak. Przychodzą mi na myśl sytuacje poważnej choroby. A już zwłaszcza osób samotnych, bez rodziny, bliskich… i oczywiście, że można i wtedy kochać, i się uczyć miłości, ale jednak chyba tej miłości trzeba wtedy szukać… i z całą pewnością jest to cierpienie, które nie bierze się z miłości. Potrzebny mi filozof! Żeby to rozkminić jakoś logicznie. Mimo posiadanego wykształcenia nie jestem pewna, czy nie robię jakiegoś błędu w tych implikacjach, równoważnościach i zawieraniach.
…wracając do napisu na murze. „W każde cierpienie wpisana jest zawsze jakaś obietnica”
Nadzieja. Nadzieja na pewno jest wpisana, bo jeśli w śmierć jest wpisana nadzieja zmartwychwstania, to jakoś do tej nadziei z każdego cierpienia dobrniemy 😉
Ale obietnica? A może… może jeśli założyć, że obietnica może się wypełnić, a cierpienie nie zniknąć?
Obietnica jest wpisana ogólnie w życie (wierzę). Obietnica Miłości i bliskości. Jak pisał kiedyś Paweł Witon w swoim HiQ:
Nawet jeśli Pamiętaj Ja Jestem
To też sprzed sześciu lat. Chyba nadchodzi czas podsumowań i pogłębienia dawnych przemyśleń.
Ktoś wie, jak to jest? Nie wiem, czy to jest rzecz, którą się wie. Rozumem. Sercem być może. Ktoś czuje?
eM.
PS Zdaje się, że to najmniej ekonomiczna pora na opublikowanie posta jeśli chodzi o oglądalność. Ten blog nigdy nie będzie znany, jeśli będę go pisać raz na pół roku po nocach. Ale co ja poradzę na to, że to w takich dziwnych momentach wena przychodzi (a jak nie opublikuję od razu, to potem nabieram wątpliwości, czy to ma sens). Przychodzi zresztą częściej, ale większość tematów jest nie-blogowa. Zbyt prywatna. Przy okazji serdeczne pozdrowienia dla moich uczniów, którzy ten blog niewątpliwie wykryli (pytanie, czy śledzą).
PS 2 Miałam wenę, więc pisałam prawie jak strumień świadomości. Prawie. Może uda mi się to napisać kiedyś w większym porządku.
Cysia, jakimi wartościami kieruje się współczesny człowiek?
A żebym to ja wiedziała :).
Rozmawiałam z Asią o mało przyjaznym koledze, który ją doprowadza do szału i rozważałyśmy gdzie jest granica bycia suką (to cytat, nie ze mnie) i czy można mu się w taki a taki sposób odwdzięczyć pięknym za nadobne, czy też nie. Czytaj dalej →
Jestem mistykiem! 😉 A w każdym razie moje siostrzane dzieci (tzn. dzieci moich sióstr) fundują mi mistyczne przeżycia. Być może byłby tu problem z tym, co rozumiem jako mistycyzm, ale może się w to nie zagłębiajmy, bo to nie takie istotne. Czytaj dalej →
Siedzą, w rękach trzymają kartony. Chyba się znają, bo rozmawiają ze sobą i się śmieją. Uśmiechają się do przechodzących ludzi. Na kartonach mają napisane, że jest pięknie, że jesteś cudowny/cudowna!, że lubią placki, że uśmiech nic nie kosztuje, że jest idealnie, że czekają na mój uśmiech, że…
– na co zbieracie?
– na nic…, tak siedzimy tylko 🙂
– a to jakieś badania społeczne?
– nie, nie, zupełnie nie.
– a ktoś Wam za to płaci? Ile zarabiacie?
– nikt nie płaci. My tu po prostu siedzimy :). Czytaj dalej →
Młoda napisała do mnie, o której kończę zajęcia, bo prof. N. jest w szkole i ona może go spytać, do której zostaje. Prof. N. uczył mnie fizyki i należy do ścisłej czołówki jeśli chodzi o najlepszych nauczycieli, jakich zdarzyło mi się spotkać w czasie swojej edukacji. Niestety już całkiem przeszedł na emeryturę i w szkole bywa tylko przy specjalnych okazjach, także dosyć trudno go spotkać. Czytaj dalej →